Amsterdam jest jedynym z nielicznych miast świata cywilizowanej, zachodniej Europy do którego jeszcze mnie cięgnie. W zasadzie od jakiegoś czasu nosi mnie cały czas, ale na wschód, najlepiej ten Bliski Wchód a jeśli nie to może były wschodni związek sowiecki.
Amsterdam to światowa stolica rolkarzy, rowerzystów, deskorolkarzy, hulajnogowców i Bóg wie kogo jeszcze
Wspomnień czar
Swoje dotychczasowe osiągnięcia podróżnicze zawdzięczam przede wszystkim kilku najbliższy osobom, kochanej Mamusi od której pasję do podróżowania wyssałem z mlekiem,rodzinie, przyjaciołom, pluszakom – Krysi i Alicji oraz dwóm, może trzem krajom: Holandii, Mołdawii i Republice Jemeńskiej. Holandii dlatego, że zaraz po skończeniu nauki w Technikum Leśnym w Zagnańsku, odbywałem najdłuższe wakacje w życiu tworzące próżnie do wypełnienia pomiędzy zakończeniem edukacji w szkole średniej a podjęciem nauki w szkole wyższej. Rodzice wysłali mnie do barta, który w Holandii mieszka już kilkanaście lat, dlatego w moich oczach stał się „latającym już Holendrem”. Plany były, abym trochę pozwiedzał, trochę popracował ale przede wszystkim nie siedział w domu. Tak oto na pierwszą samodzielną emigrację zarobkową wyjechałem pociągiem z Kutna do Amsterdamu, poza kanapkami, dwunasto-pakiem piwa regionalnego, Tata wręczył mi na pożegnanie dwieście euro w jednym banknocie, kiedy wróciłem po kilku tygodniach ciężkiej pracy do kraju miałem ze sobą nadal te dwieście euro, trochę ciuchów, kilka flaszek alkoholu i masę wspomnień. Na szczęście nie musiałem Tacie już oddawać tych dwustu euro, dlatego następnego dnia wyruszyłem w podróż na wschód do Mołdawii i Naddniestrza, piękne kobiety, słonecznik łuskany sprzedawany przez babuszki na ulicy, tamtejszy folklor i tania wódka spowodowały, że przez ostatnie kilka lat jeździłem cyklicznie do byłego związku sowieckiego odwiedzając wszystkie jego dawane republiki. A co w zestawieniu robi Jemen w którym de facto nie byłem? Otóż co najmniej od dwóch lat bardzo chciałbym tam pojechać, zdesperowany byłem niecałe dwa lata temu, kiedy miałem już nawet bilety lotnicze. Jednak wybuchła w Jemenie wówczas rewolucja, która dzisiaj zamieniła się niestety w zapomniana już wojnę. Przestraszyłem się zdroworozsądkowo i odpuściłem. Pozostając sam na sam z Krysią na miesiąc w Omanie, postanowiliśmy przejechać kraj hulajnogą co uważam dzisiaj za ogromny na moją miarę podróżniczy sukces.
Niemiecka punktualność, dokładność, precyzja, sumienność
Ale w końcu nadchodzi ten dzień kiedy do Amsterdamu pora wrócić. Świat jest ogromny i czasem szkoda czasu na powtarzanie kierunków, jednakże są takie miejsca do, których warto wracać, dla mnie jednym z nich jest sentymentalna stolica Holandii. Kupiłem w promocji za 29 euro, bilet kolejowy na przedłużony weekend do Amsterdamu, chciałem spotkać się z Bratem oraz objechać hulajnogą jak największą ilość holenderskich ścieżek rowerowych. Start miał odbyć się z Kostrzyna nad Odrą, niemieckim pociągiem REGIO do Berlina, następnie pilznera wypić miałem łykami i wsiąść do pociągu prostu w kierunku stacji Amsterdam Centraal Bahnfoh. Miałem ponieważ ostatni tego dnia pociąg z Kostrzyna do Berlina początkowy był opóźniony o 30 minut, następnie o kolejne 40 minut, dalej o 20 minut, aby ostateczni wcale tego dnia nie pojechać, brawo! Nie ma jak to znana na całym świecie niemiecka dokładność, punktualność, precyzja i sumienność. W sytuacjach kryzysowych na dworcu PKP zawsze poznać można ciekawych ludzi, którzy rozkładają kartonowe łóżka do spędzenia kolejnej już tego roku nocy na peronie, albo takich jak ja nie mających już paznokci, ponieważ obgryźli je z nerwów czekając na pociąg. Dziwię się dlaczego pociągi w naszym kraju jeszcze jeżdżą, skoro na torach w pobliżu peronów znajdują się góry obgryzionych i wyplutych paznokci, skórek czy wyrwanych w nerwach włosów. ale nie dziwię się dlaczego wprowadzono zakaz palenia wyrobów tytoniowych na peronach, przecież trudniej jeździ się maszyniście po stercie kiepów niż paznokci. Tym razem na pociąg do Berlina czekaliśmy we dwójkę z czarnowłosą, piękną Polką, której imienia nie pamiętam i być może byłaby to nawet romantyczna historia, gdyby nie fakt, że ja mam cudowną dziewczynę i Alicję w plecaku a ona właśnie spóźniła się na pociąg do chłopaka. Po kilku zamienionych z nią zdaniach postanowiłem, że wrócę się po autko i pojedziemy samochodem do Berlina po drodze zawożąc ją do chłopaka. Kto wiem może wkrótce dzięki tej decyzji zostanę wujkiem? 🙂 A przynajmniej umocnię ich związek. Zmieniliśmy środek transportu i udaliśmy się do Niemiec samochodem, podwiozłem dziewczynę pod drzwi wybranka serca, wdając się przy tym w bardzo przyjemną i przedłużającą się rozmowę. Następnie pomknąłem do Berlina jednak tego dnia miałem pecha, spóźniłem się na pociąg do Amsterdamu o dosłownie dwie minuty, wbiegając zdyszany na peron Berlin ZOB doszedłem do wniosku, że chyba mam szczęście mi nie sprzyja. Następny pociąg oczywiście jest, ale za osiem godzin i kosztuje w cenie bazowej 100 euro. Mimo to zdecydowałem się na taka jazdę, oczekiwanie na pociąg umilając sobie kilkoma piwkami.
Jedna na milion – „Żółta strzała” w Amsterdamie, dotar 🙂 🙂 🙂
„Wschód to zawsze wyprawa, zachód to najczęściej wycieczka”
Drogę do Amsterdamu przespałem, delektując się podwójnym miejscem w pociągu, czasem warto czekać, ponieważ przedpołudnie w Amsterdamie przywitało mnie i Alicję pięknymi słonecznymi promieniami. Pogoda dopisywała nam później przez cały pobyt.
Holandia jest rajem dla wszystkich maniaków poruszania się siłami własnych mięśni: rolkarzy, biegaczy, rowerzystów, deskorolkarzy, hulajnogowców i Bóg wie kogo jeszcze. Chyba wszystkie trasy rowerowe są doskonale oznakowane, nie sposób się na nich zgubić nawet po odwiedzeniu kawiarni, gdzie nie koniecznie serwują wyśmienitą białą kawę. Ponadto dostępna jest darmowa aplikacja route.nl, która wyznaczy dla każdego trasę odpowiednią dla jego preferencji. Kolejne dwa dni spędziłem odwiedzając nieznane mi dotychczas tereny wokół Amsterdamu. Byłem pod wrażeniem infrastruktury turystycznej kraju, a najbardziej zapadł mi w pamięci ręczny prom dla rowerzystów, obiekt jest na tyle fajny. że nadal możemy poruszać się po trasie tylko i wyłącznie za pomocą sił własnych mięśni. Ponieważ aby przedostać się na drugą stronę kanału, należy kręcić metalowym kołkiem do oporu, rozwijając biceps.
Przykład promu napędzanego siłami własnych mięśni
Tym razem udało mi i Alicji odwiedzić się znany skansen holenderskiej wsi Zaanse Schans, gdzie może bimbru nie serwowali, ale można było za kilka eurasów zwiedzić wiatrak od wewnątrz, spróbować smaków holenderskich serów czy wyśmienitego kakao.
Kakao zazwyczaj jest smaczne i słodkie, bo podobnie jak hulajnoga i pluszak kojarzą się z dzieciństwem i w zasadzie nie rozwodziłbym się nad tematem dłużej, gdyby nie charakterystyczny znak na holenderskiej fabryce kakao.
Dane nam również było spróbować Hollandse nieuwe (lubię go chodź ten był z Amsterdamu). Czyli narodowego holenderskiego śledzia w towarzystwie cebuli, no tak to już na świecie bywam my zajadamy się bigosem z cebulką czy pierożkami oni śledziem. Ryba jest tak sławna, że doszekała się własnego sposobu zjedzenia siebie:
<——————– ryc. obok – ja i Alicja zwiedzamy skansen holenderskiej wsi Zaanse Schans
Hollandse nieuwe należy jeść w tradycyjny sposób: śledzia chwytamy za ogonek, maczamy w posiekanej drobno cebulce, odchylmy głowę do tyłu i wkładamy do ust odgryzając po kawałku. Muszę powiedzieć, że do mnie ten sposób jedzenia jakoś nie przemawia. Ale cóż, siła tradycji (źródło: http://allochtonka.blogspot.com/2014/06/hollandse-nieuwe-czyli-synny.html)
Jedna z bardziej interesujących holenderskich fabryk kakao jakie zaobserwowaliśmy podczas holenderskiej wycieczki
A wieczorem jak przystało na prawdziwych turystów z Alicją wybraliśmy się na jedne z trzech w Amsterdamie czerwonych ulic, są trzy takie kompleksy domów rozpusty w tym miejscu, jedne te najbardziej nastawione na turystów z całego świata, drugie też turystyczne, nieco tańsze i położone dalej od centrum i trzecie dla bardziej wymagających i rodowitych Holendrów.
„Czerwone ulice” – te najbardziej znane bo najdroższe i położone w samym centrum holenderskiej stolicy
Cudownie się jeździ po Holandii, szybko można w niej nadrobić swoje osiągnięcia i statystyki jednak utwierdzam się w przekonaniu, że zachodnia Europa pędzi swoim życiem. Ciężko spotkać tutaj osoby, które podejdą, zagadają, zaproszę na szklankę zimnego mleka czy bimbru, ale po prostu ochrzanią nas od tak bo mają taki kaprys. Byłem z wizytą u mojej rodziny i gdyby nie przygoda z pociągu powiedziałbym było: lekko, miło i przyjemnie. Mimo tego zacytuję swojego przyjaciela podróżnika: „Na Wschód zawsze jest wyprawa a na Zachód wycieczka”. Chociaż może to tylko nasze zdanie? Moje i jego? Przecież każda podróż ma swoje przygody i własnego ducha. Pisząc to zdaję sobie sprawę, że czasem tydzień w Czechach może być ciekawszy od miesiąca w Pakistanie.
Holenderskie oznakowania ścieżek rowerowych są bardzo czytelne, nawet po odwiedzeniu kawiarni, gdzie niekoniecznie napijesz się malej czarnej