Kiszyniów od czasu rozpadu sowieckiego imperium stał się stolicą niepodległego państwa Mołdawii zwanej czasem Mołdową. Miasto uważane jest za jedną z najbrzydszych stolic Europy, uroku dodają jedynie położone w sąsiedztwie liczne winnice. Wino to największy skarb Kiszyniowa ale i całej Mołdawii.
W mieście tym byłem dwukrotnie, pierwszy raz w roku 2007, kiedy to wraz z ekipą ATF`99 i dwójką znajomych podróżowaliśmy po Ukrainie i Naddniestrzu. Wówczas spędziłem w stolicy zaledwie cztery godziny i niewiele zdążyłem zobaczyć. Kilka kamiennych monumentów, główny żelazny dworzec oraz giełdę staroci. Pamiętam, że tego dnia zostaliśmy zaproszeni do „pokoju zwierzeń” przez totalnie pijanego oficera milicji. Pewnie gdyby nie dopadła go wznosząca się w niebogłosy czkawka musielibyśmy zapłacić słoną łapówkę, jednakże mundurowy czkał tak głośno, że tynk sypał się z sufitu miniposterunku policji, nie mógł się wysłowić przez dłuższy czas więc i na nas machnął w końcu ręką. Pamiętam także, że wódka kosztowała około 35 groszy za „pięćdziesiątkę” a cała butelka według prostego równania 3,5 zł.
Drugi raz Kiszyniów miałem okazję odwiedzić ponad dwa lata temu przy okazji meczu eliminacji do Mistrzostw Świata w piłce nożnej Mołdawia-Polska. Do stolicy dotarliśmy pociągiem przedziałowym z Odessy. Podróż trwała niewiele ponad sześć godzin i umililiśmy ją popijając smaczne ukraińskie piwko. Na dworcu głównym zameldowaliśmy się w godzinach popołudniowych. Moje pierwsze wrażenie to: „o jej zupełnie nic się tu nie zmieniło”. Bar w którym wódka kosztowała 35 groszy za kieliszek nadal się w tym samym miejscu, bazar ze starociami nie różnił się asortymentem a pijanego milicjanta pewnie udałoby się nam odszukać. Nie ma czemu się dziwić Mołdawia nie zmienia się od lat picie hektolitrów alkoholu jest tutaj codziennością. To najbiedniejszy kraj Europy, gdzie większość mieszkańców nie zna nawet komunikatywnie własnego języka. Mołdawianie posługują się najczęściej rosyjskim lub rumuńskim, niekiedy ukraińskim. Według odbytych głosowań kraj najchętniej stałby się częścią przynależącej do Unii Europejskiej Rumunii.
Tym razem zwiedziliśmy nieco więcej miasta. Przemierzyliśmy szare betonowe dżungle co jakiś czas zasiadając aby wypić szklankę wina lub piwa i na odwrót w Mołdawii nie jest to różnicą, ważne aby był to alkohol.
Nocowaliśmy wówczas w hotelu „Cosmos” mieszczącym się zaledwie 150 metrów od dworca kolejowego. Ceny za pokoje były dosyć duże, bo jeśli mnie pamięć nie myli około 20 euro za jedynkę. Na szczęście recepcjonistka nie robiła problemu, abyśmy przenocowali w trzech w pokoju jednoosobowym. Wieczorem niemalże wszystkie stoliki wokół recepcji zajęte zostały przez pojedynczo siedzące prostytutki. Zalotnie uśmiechały się do nas pytając czy mamy „rozmienić” ze stu euro albo dolarów lub złotych. To nie ważne liczy się, że „idąc z obcokrajowcem” można w kilka minut zarobić przeciętną miesięczną pensję w Mołdawii, około 2000 leji.
Pamiętam, że w kiszyniowskich aptekach bez recepty można było nabyć np. testosteron, markety pełne były najróżnorodniejszych gatunków win, rosyjskiego paczkowanego jedzenia i wyrobów celulozowych (papier toaletowy – charakterystyczny dla wszystkich byłych sowieckich republik, duża rolka bez dziurki).
Zielona Góra od lat rywalizuje z Gorzowem Wielkopolskim o miano stolicy województwa lubuskiego. Miasto rozsławia silna drużyna żużlowa, browar Haust, bogactwo lasów i zieleni i jednakowo jak Kiszyniów znajdujące się wokół liczne winnice.
Takich mini statuetek w Zielonej Gorze jest całe mnóstwo
Podobnie jak Kiszyniów, Zieloną Górę dotychczas odwiedziłem dwa razy. Pierwszy przeszło trzy lata temu, kiedy wraz z kolegą jechaliśmy na festiwal podróżniczy „Trzy Żywioły” do Bolkowa. Wówczas podczas czterogodzinnego pobytu udało nam się zobaczyć: zieloną od winorośli górę, galerię handlową, palmiarnię i sporą część starówki. Miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie a najbardziej w pamięci utkwił mi widok raczących się winem na kocu młodych niewiast, niestresowanych przez służby policyjne. Gdzieniegdzie słychać było młodzieżową muzykę rap, pop, reggae. Pomyślałem wówczas, że kiedyś wrócę do Zielonej Góry, ponieważ zainteresowały mnie „muzykalne” Zielonogórzanki.
Dzisiaj do Zielonej Góry zawitałem po raz drugi w życiu. Pomyślałem, że skoro w głowie cały czas mam widok wina i młodych dam nie ma przecież lepszej okazji niż Światowy Dzień Kobiet aby ponownie odwiedzić miasto.
Do pociągu relacji Gorzów Wielkopolski-Zielona Góra zabrałem ze sobą oczywiście hulajnogę i książkę o… Mołdawii. Trwająca dwie godziny podróż minęła sielankowo.
Przybyłem do Zielonej Góry i rozpocząłem około siedmiogodzinną jazdę po centrum miasta z góry na dół. Podczas której odwiedziłem: palmiarnie, starówkę, Plac Pocztowy, dwa duże blokowiska. Przemierzyłem dwa parki, byłem na pływalni, początkowo miałem zamiar popływać aczkolwiek problemy żołądkowe po przedwczorajszej degustacji wina skutecznie odwlekły pomysł na inny czas.
Pojechałem w okolicę góry, gdzie trzy lata temu kobiety spożywały winko, ale tym razem było tam niemalże pusto. Kilka osób rozmawiało leniwie ze sobą jak Mołdawianie w centrum swojej stolicy.
słynąca z kobiet spożywających przed laty wino zielona góra w centrum miasta
Następnie pojechałem do minbrowaru Haust popróbować piw z najlepszego browaru rzemieślniczego w Polsce według festiwalu Birofilia 2015 w Żywcu. Dzisiaj w knajpie serwowali trzy smaki: pils, koźlak oraz brown IPA.
Minibrowar produkujący fantastyczne rzemieślnicze piwo
Po odwiedzeniu restauracji pojechałem hulajnogą do muzeum wina i tortur. To miejsce najbardziej kojarzyło mnie się z Kiszyniowem. W muzealnej ekspozycji znalazły się najciekawsze gąsiory a zdjęcia liści winogron przypominały granice administracyjne państwa Mołdawia. Budynek zwiedzałem samotnie, ale równolegle z przesympatyczną mieszkanką Wrocławia, rozmawialiśmy o wernisażu, językach obcych, torturach, winach, Mołdawii…
Kiszyniów nie jest Zieloną Górą miasta różnicuje ponad tysiąc kilometrów odległości, inna kultura, ludzie czy środki finansowe. Kiszyniów od lat jest stolicą europejskiego państwa, pozbawioną zieleni szarą betonową dżunglą, ciężko tam napić się dobrego piwa a zamiast hulajnoga zdecydowanie lepiej jeździ się marszrutkami.
Zieloną Górę i Kiszyniów łączy jedynie wino – biały, różowy lub najczęściej czerwony płyn strumieniami otaczający podziemne przedmieścia miast. Płyn ktory od lat ułatwia relacje damsko-męskie i jest obok kwiatów najczęstszym prezentem z okazji Dnia Kobiet.
UWAGA – Relacja w najbliższym czasie zostanie uzupełniona o zdjęcia z Kiszyniowa.
Fajny pomysł na wpis 😉