Hulajnogą wokół Jeziora Niasa. Muzungu na hulajnodze.

Słowem wstępu
Przed rozpoczęciem wyprawy, moje plany zmieniały się niczym kolor skóry kameleona. Kupiłem w niezłej promocji bilet lotniczy z Brukseli do Lome (Togo). Później zmieniłem lot i termin na połączenie ze stolicy Belgii do Johanesburga (Republiki Południowej Afryki), aby ostatecznie polecieć liniami Ethiopian Arlines z Frankfurtu nad Menem do Lilongwe (Malawi). W pewnym momencie pomyślałem, że właśnie teraz jest najlepszy czas do realizacji odważnych projektów podróżniczych. Chciałem zrobić coś dla siebie może, aby zaspokoić własną próżność? Może coś sobie udowodnić? Albo pobyć samemu ze sobą? W każdym razie zabrałem hulajnogę, Lupi – maskotkę wilka szarego i postanowiłem objechać na hulajnodze, ósme pod względem wielkości na Ziemi, Jezioro Niasa. Moje wyobrażenia na temat podróży, okazały się kompletnie różne w stosunku do rzeczywistości. Wiedziałem, że w pobliżu linii brzegowej jeziora w Malawi istnieje przyzwoita droga asfaltowa, w Tanzanii i Mozambiku, spodziewałem się trudności. Szczerze pisząc, na tej płaszczyźnie się nie pomyliłem, podróż przez te kraje okazała się przygodą.

Lupi w Afryce!
Hulajnogą wokół Jeziora Niasa

Malawi – gorące serce Afryki.
Po tym, jak dwa lata temu zostałem brutalnie napadnięty i poobijany w Etiopii mam zasadę, aby nie jeździć hulajnogą, samotnie nocą po Afryce Subsaharyjskiej. Jednakże jak mawia klasyk gwary urwisów „zasady są po to, aby je łamać”. Dlatego już pierwszego dnia, hulałem późną nocą. W obrębie prowincjonalnego lotniska Lilongwe wylądowałem przed 13. Odprawa paszportowo-bagażowa odbyła się błyskawicznie, aczkolwiek guzdrałem się przy składaniu hulajnogi. Bramę portu lotniczego przekroczyłem około 16, po trzech godzinach hulania było już ciemno. Czułem pewien lęk, hulając po zmroku, chociaż niepotrzebnie. Malawi to nie Etiopia, w mojej ocenie to zupełnie inna skala poczucia bezpieczeństwa, niż na przykład w Erytrei, Burundi lub Mozambiku (o czym dowiedziałem się później). W trakcie podróży Malawijczycy, zaczepiali mnie co prawda często, ale według mnie ze zwykłej ciekawości, potrzeby nawiązania kontaktu oraz rzecz jasna potrzeby wyłudzenia kilkuset kwacha (lokalna waluta). Z pogranicza zambijskiego pohulałem, kolejno do miast: Mzimba, później Mzuzu, Rumphi, Livingstonii, Karongii oraz granicy z Tanzanią. Droga obfitowała w liczne spotkania z ludźmi. Jeżeli jeszcze o tym nie wspomniałem, poruszałem się hulajnogą napędzaną wyłącznie siłami własnych mięśni. Nietypowy w Afryce (ale także mało popularny w Polsce) środek lokomocji robił ogromne wrażenie, dlatego też często stawałem i udostępniałem hulajnogę miejscowym ludziom. Spotkania były cudowne, dlatego czasem żałowałem, że założyłem sobie tak ambitny cel, jakim jest okrążenie jeziora, odnosiłem wrażenie, że straciłem wiele wartościowych znajomości. Cóż, takie życie włóczęgi z doskoku, który za ponad miesiąc, powinien wrócić do pracy w polskim lesie😊. Malawi w mojej subiektywnej ocenie pozostaje opanowane przez plantacje tytoni szlachetnego. Substytut potrzebny do produkcji papierosów wymaga dobrych gleb, przewiewnych, bogatych w składniki mineralne. Ktoś kiedyś zauważył, że właśnie na takich próchniczych ziemiach rosną deszczowe lasy Malawi. Dzisiaj zagraniczni inwestorzy (często europejscy) karczują tropikalne drzewostany. W zamian sadzą plantacje tabaki. Wzrok ludzki bywa powierzchowny, więc jako turysta spostrzegłem jedynie proces deforestacji (wylesień). Podczas rozmów z ludźmi zrozumiałem, że ogromne plantacje tabaki to dramat małych organizmów żywych zamieszkujących leśny ekosystem. Na plantacjach miejscowi zarabiają niewiele (około 170 złotych za miesiąc), pracują ciężko. Później wielu pracowników choruje na nowotwory, infekcje płuc. Dostęp do podstawowej opieki medycznej w Malawi nie jest trudny. Dlatego też średnia długość życia w afrykańskim kraju wynosi zaledwie 60 lat (w Polsce 74 lata). Najczęstszymi przyczynami śmierci ludzi obok HIV/AIDS są choroby płuc oraz nowotwory. Palenie zabija.

Las deszczowy w Malawi
Proces wylesiania poprzez wypalanie istniejącej roślinności.
Wszechobecne w Malawi suszarnie oraz plantacje tabaki

Podczas hulajnogowej przejażdżki przez Malawi widziałem liczne zwierzęta: Koczkodany leśne, pawiany, iguanę, liczne ptaki oraz mnóstwo interesujących gatunków owadów. Wielokrotnie byłem mokry, ponieważ w czasie podróży trwały ostatnie (jak mi się wówczas wydawało) podrygi tegorocznej pory deszczowej. Nad jeziorem dwa razy spałem w namiocie, bardzo się z tego cieszę, ponieważ, kiedy pewnego razu skorzystałem z loudge, wylądowałem w malarycznej spelunie. Żałowałem, że nie śpię w moim luksusowym m2, namiocie, jednakże tej nocy szalała burza z piorunami, która przyniosła ze sobą falę deszczu.

Życie mieszkańców Malawi podczas pory deszczowej
Towarzyszące mi często podczas hulajngowej podróży przez Malawi Koczkodany leśne, których cechą rozpoznawczą jest przyrodzenie w kolorze niezapominajki

Tanzania, problem?
Przed wyjazdem do tego kraju Tanzania kojarzyła mi się z Kilimandżaro, nowoczesnym Dar es Salam, parkami narodowymi pełnymi dzikich zwierząt oraz Wyspą Zanzibar. Tymczasem po wyjeździe kojarzy mi się z wysokimi górami, wszechobecnym błotem, uciążliwym deszczem, wioskami pełnymi radosnych mieszkańców, dużym natężeniem ruchu na drogach oraz smacznymi rybami, serwowanymi przy ulicy. Kłopoty zaczęły się już na granicy, gdzie w sposób przypominający scenę z polskiego filmu „Sztos”, cinkciarz, oszukał mnie na jakieś 240 złotych. Później były wysokie góry, które spowolniły mnie do średniej prędkości 5 km/h. Powoli doczłapałem się do miasta Mbeya, gdzie chwilę odpocząłem. W europejsko urządzonej kawiarni oddałem się bezgranicznie degustacji tanzańskiej kawy typu Arabica. Ponadto na bazarze kupiłem nowe ubrania znanych światowych marek. W Mbeya na przykład spotkałem człowieka w koszulce Lecha Poznań i nabyłem koszulę „Gucci & New Balance”. Tak jak wspomniałem Tanzania to spory ruch samochodowy na głownych drogach, brak pobocza (raczej w tej części świata nie ma co liczyć na wyodrębnione drogi rowerowe), trochę stuknięci kierowcy ciężarówek no i deszcz, grad i wiatr. Przez splot wszystkich niekorzystnych okoliczności, postanowiłem pojechać drogą regionalną przez Park Narodowy „Kitulo”. Droga była pusta, ale prawdopodobnie dlatego, że przejechać ją mogły motory, „japenesse bus” (terenowe autokary) oraz hulajnoga. Kilka razy upadłem, spłynąłem oraz miałem oczy pełne łez. Podczas tej części podróży przemokło mi wszystko łącznie z gotówką, międzynarodową książeczką szczepień oraz paszportem. Będąc w okolicy, nie omieszkałem wstąpić do wnętrza Parku Narodowego „Kitulo”, który uzyskał przydomek „Senergeti of flowers”. Jest domem dla kilkuset gatunków roślin naczyniowych. Kilka z nich udało mi się oznaczyć, jednakże byłem w okresie, kiedy kwiaty jeszcze nie kwitną. W związku z tym niewiele widziałem. Pomimo to uważam, wizytę w parku narodowym za rozsądny wybór, byłem jedynym turystą (w sumie nie dziwie się bo o 14 nadeszła ulewa, która była najsilniejszą podczas całej afrykańskiej podróży). Co ciekawe dotychczas odwiedziłem sześć parków narodowych Czarnego Lądu (Etiopia, Burundi, Uganda) w żadnym, nie skorzystałem z wynajętego samochodu 😊. Opuściłem rezerwat przyrody, później przez kilka dni wspinałem się po górach Tanzanii. Wreszcie postawiłem na wygodną drogę asfaltową, zacisnąłem zęby i między samochodami dojechałem do miasta Makambako. Następnie obrałem mniej uczęszczaną przez samochody drogę do Songea. Po drodze było dość nudno, krajobraz asfaltowej drogi i zapach spalin, urozmaicały liczne plantacje kawy i herbaty. W Songea bardzo mi się podobało. Chociaż powinienem wrzucić łyżkę dziegciu do beczki miodu. Lepsze hotele pękały w szwach od obywateli Chin. Inżynierowie ze wschodu nadzorują liczne inwestycje w Afryce. Osobiście lubię Chińczyków, jednakże łyżką dziegciu, nazwałem widocznie zmieniający się globalny ład. Po powrocie staram się uświadomić dziecku, że dobrze pomyśleć o nauce chińskiego. W Songea dowiedziałem się, że droga Mkwenda (granica z Mozambikiem) jest nieprzejezdna. Po wysłuchaniu niezbyt dobrej wiadomości pohulałem kolejne 160 kilometrów do miasta Mbamba Bay, gdzie nastąpił zwrot akcji niczym w nienajgorszym filmie sensacyjnym. Na mieście spotkałem rybaka, który zaoferował mi rejs do Coube (wioski rybackiej w Mozambiku). Nie zastanawiałem się długo, oferta spadła mi z nieba niczym rolnikowi, obfity deszcz podczas suszy. Wiem, że w podróży i w życiu bywa tak, że kiedy nadchodzi kryzys, niewiadomo skąd znajdują się środki zaradcze, które nie tylko są pewnego rodzaju opatrunkiem, ale niosą za sobą nowe przygody.

Pora deszczowa w Tanzanii dawała o sobie znać
Kłopotem było błoto zbierające się pomiędzy ogranicznikiem podestu hulajngi a oponą.
Jazda bez błotników
Malowniczy krajobraz Parku Narodowego Kitulo

Ahoj przyrodo!
Rejs trwał trzy dni, stałem się członkiem załogi. Napinałem cumy, pomagałem sprzątać łajbę oraz przeładowywać towary. Nasza łódka była czymś w rodzaju przewoźnego sklepu. Wpływaliśmy do portów, gdzie odbywał się handel wymienny. Załoga wymieniała alkohol za ryby, meble za banany i wiele rzeczy za pieniądze. Dwa noclegi spędziłem w namiocie w obrębie przystanków wojskowych. Żołnierze bez wyjątku traktowali mnie z gościnnością ludów wschodu. Odnosili się do mnie z szacunkiem, częstowali jedzeniem i alkoholem. Chociaż w czasie rejsu nie hulałem (to oczywiste) i postawiłem krzyżyk na objechaniu Jeziora Niasa siłami własnych mięśni, miałem okazję poznać jezioro z innej równie ciekawej perspektywy, perspektywy wody. Na koniec dodam, że w trakcie rejsu największe wrażenie zrobiły na mnie załogi prymitywnych czółen, które w nocy podpływały do nas w celu przeładunku towarów i ludzi. Chyba największe emocje budzi we mnie lęk, kiedy korzystając z fługiego zasięgu ramion przenosiłem noworodka z czółna do naszej łajby. Niby bezpiecznie, za zgodą jego mamy, jednak wiecie, kiedy pomiędzy kołyszącymi się łajbami, przenosi się dziecko nad akwenem o głębokości 600 metrów, wyobraźnia działa. Na szczęście dałem radę, jestem z siebie dumny. Na koniec chciałbym powiedzieć o pytanie egzystencjonalnym na które odpowiedziałem sobie podczas rejsu. Wspomniałem na początku że napinałem cumy oraz wypychałem łajbę z portów oraz mielizy. Przed wyjazdem lekarz medycyny tropikalnej opowiedział, abym absolutnie nie kąpał się w Jeziorze Niasa. W akwenie żyją pasożyty rodzaju Schistosoma, powodujące groźną chorobę Birarcjozę. Choroba obok malarii jest największym problem zdrowotnym tej części Afryki. Wiedziałem o tym, nie kąpałem się dotychczas w jeziorze. Tylko co zrobić kiedy zostałem członkiem załogi? Czy nadal pozostać białym, sterylnym o człowiekiem globalnej północy? Czy jednak być fair wobec ludzi? Zadecydowałem, że nie będę się izolować. Kilka razy byłem w Jeziorze Niasa, wróciłem zdrowy. Jestem zadowolony z podjętej decyzji.

Zachód słońca nad Jeziorem Niasa
Życie w mozambickim porcie Jeziora Niasa
Czyste ubrania są czymyś co należy się każdemu niezależnie od koloru skóry i poglądów na świat
Czółno, bezstarowa łódź, popularny na Jeziorze Niasa śodek transportu

Północny Mozambik, obraz radości i przygnębienia.
Łajbę opuściłem w Coube bez picia, jedzenia i lokalnej waluty. Miałem tylko papierosy, których wtedy nie paliłem, ale doszedłem do wniosku, że na statku członek załogi powinien mieć fajki. W Coube klimat był swojski niczym w lubuskich wioskach. Byłem pewien, że afrykańskim zwyczajem przekroczę zieloną granicę i później załatwię formalności wizowe. Jednakże z krzaków wyłonił się pogranicznik, który jak znaczna część mieszkańców Dystryktu Niasa w Mozambiku nie mówił w innym języku aniżeli portugalski. System nie działał, książki z wytycznymi celnik nie posiadał. Postanowił więc potraktować mnie jak ostatniego obcokrajowca, któremu wystawiał wizę. Za miesięczny pobyt w Mozambiku zażyczył sobie 10 dolarów (bardzo dobra cena). Jednakże szkopuł w tym, że ja miałem innego banknotu niż 50 USD. On jak się domyślacie, nie miał wydać reszty. Z czeluści szuflady wyciągnął 1000 meticashi i w ten sposób wiza kosztowała mnie nie dziesięć a około 35 amerykańskich dolarów. Po formalnościach granicznych miałem zamiar pojechać do miasta Metangula (około 110 km), jednakże tym razem drogi nie było w ogóle. Dżungle za radą oraz przykazem miejscowych żołnierzy przejechałem na pace ciężarówki. Miasto Metangula podobało mi się poza kilkoma wyjątkami. Faktycznie była w nim niespotykana w Afryce promenada z kostki brukowej, sporo straganów z pamiątkami oraz przyjemne lokalne knajpy. Problemem w mieście była baza noclegowa, nie chodzi wcale o dostępność, gdyż lokalnych przybytków nie brakowało. Piszę raczej o warunkach bytowych. Nie jestem wymagający, spędzam kilka weekendów rocznie bushcraftując w Puszczy Noteckiej, spałem w etiopskim burdelu, ale te karczmy które odwiedziłem, były delikatnie mówiąc nie komfortowe. Pewnie spałbym w namiocie, gdyby nie to, że kiedy szukałem dogodnego miejsca na biwak, agresywnie w stosunku do mnie zachowywali się miejscowi młodzieżowcy. Zastosowałem znaną i skuteczną technikę zbiorczą różnych sztuk walki, polegającą na minimalizowaniu ryzyka konfliktu. Jako, że nie miałem namiaru lokalnej waluty, udałem się do bankomatu. Pierwszy z dwóch w mieście, zabrzęczał, oddał mi kartę, potrącając stosowną kwotę z rachunku bankowego jednakże nie wypłacił gotówki. Drugi zaś gotówkę wypłacił, kwotę przewalutowaną pobrał, ale karty już nie oddał. W rozpaczy i panice piątkowej nocy pohulałem do luksusowego hotelu, wybudowanego specjalnie na przyjazd prezydenta Serbii do Mozambiku. Zapłaciłem jak za zboże, uzyskałem cenny dostęp do wi-fi, zablokowałem kartę kredytową, ku przestrodze jakby ktoś ją jednak znalazł pod bankomatem. Otrzymałem luksusowy domek stylizowany na afrykańską chatkę. W środku wanna, prysznic, balsamy, kremy, ręczniki, itp. Kłopot w tym, że kiedy człowiek śpi w namiocie oraz nędznych przybytkach nie za bardzo wie jak się zachować w pięciogwiazdkowym resorcie? Czy dać napiwek za poprowadzenie hulajnogi? Czy zmywać po sobie filiżankę po herbacie? Nieco ironizuje, ale nie czułem się nie komfortowo w ogromnym resorcie, gdzie byłem jedynym gościem. Nazajutrz spakowałem się i wyruszyłem w wymagającą drogę do Lichingi, stamtąd ponownie do Malawi. Jazda przez północny Mozambik wywołuje we mnie mieszane wspomnienia. Z jednej strony mam w pamięci, najbiedniejsze wioski, jakie do tej pory widziałem w Afryce. Miejscowości były za to pełne uśmiechniętych, pełnych godności oraz empatii ludzi. Z drugiej strony ponury krajobraz apokaliptyczny, opuszczone budynki, pijani funkcjonariusze policji, żądające bezpodstawnych łapówek oraz liczne, czasem podarte flagi Frontu Wyzwolenia Mozambiku. W każdym razie cieszyłem się jak dziecko, kiedy wracałem do Malawi. Tym bardziej że podczas wyjazdu analfabeci na granicy, stwierdzili, że w Europie nie ma takiego kraju jak Polska. Wykłócali się, że muszę zapłacić 1000 dolarów kary, ponieważ moja wiza jest złej kategorii. Grozili aresztem. Bałem się, piszę szczerze, ale zanim rozpocząłem proces targowania się, wzniosłem się na wyżyny podróżniczej kreatywności. Powiedziałem, że zapłacę ile chcą? Tylko najpierw proszę o telefon do Ambasady Rzeczpospolitej Polskiej w Maputo (stolica Mozambiku). Sęk w tym, że nie ma takiej placówki dyplomatycznej. W każdym razie wcześniejszy chojracy chyba się wystraszyli, otrzymałem pieczątkę i opuściłem Mozambik.

Trójkołowa afrykańska hulajnoga.
W Mozambiku bywa radośnie, świetnych hulaczy nie brakuje,

Ponownie w gorącym sercu Afryki, czyli Malawi na bis.
Całowałem ziemię, kiedy byłem znowu w Malawi. Tutaj wszystko ponownie wydawało się sielankowe. Mili ludzie, łatwość komunikowania się w języku angielskim. Przed wyjazdem spotkałem się z określeniem, że „Malawi jest Afryką dla początkujących”. Chociaż nie lubię tego typu porównań, chyba muszę się z nim zgodzić. To dobry kraj, aby rozpocząć przygodę z Afryką Subsaharyjską. Jest w mojej ocenie egzotycznie, są zwierzęta i krajobrazy niczym z filmu „Król Lew”, jest tanio i bezpiecznie. Dlatego dalsza część mojej podróży okazała się przyjemna. Nieco zwolniłem, rozkoszowałem się spotkaniami z ludźmi, nawet skorzystałem z możliwości wspólnej clebracji meczów angielskiej ekstraklasy piłki nożnej przy chłodnym piwie. W zasadzie miałem wszystko, oprócz pieniędzy. Zapas gotówki, podobnie jak wyprawa zbliżał się do końca. Musiałem zaoszczędzić jakieś środki na przyjazd do Europy, ponieważ czekała mnie jeszcze droga pociągiem z Frankfurtu nad Menem do Gorzowa Wielkopolskiego. Drogą przez Mangochi, Monkey Bay, Salimę dotarłem do Lilongwe. Dysponowałem jeszcze czterema pełnymi dniami do odlotu. Dwa wieczory spędziłem, odpoczywając w kawiarniach i barach. Byłem na koncercie i w klubie nocnym. Mądrością życiową płynącą z tych wizyt jest obserwacja, która mówi że na dyskotekach w Malawi, kobiety nastawione są na pieniądze. Jeżeli ktoś szuka żony, to nie jest to najlepsze miejsce, aby zapoznać drugą połówkę. Jednakże wizyta w takim miejscu podnosi męskie morale. Uwierzcie miałem takie powodzenie, że mogłem poczuć się niczym gwiazda filmowa 😊. Rozpustne życie nie jest dla mnie, zmęczyły mnie niezliczone ilości kobiecych próśb o piwo, drinka, ciuchy, kosmetyki. W Lilongwe poznałem Europejczyka, który zajmuje się montażem paneli słonecznych w Malawi. Dołączyłem do zespołu i dzięki jego gościnności pojechałem jeszcze na jedną noc do Parku Narodowego „Kasungu”. Delegacja pracownicza w Afryce ma nieco inny wymiar niż w Polsce. Oznacza to, że osoby zaproszone przez park narowy sami płacą za wstęp, nocleg oraz mini safari. Byliśmy w parku narodowym, gdzie żyje kilkaset słoni. Sprawdzaliśmy instalację solarną w stróżówkach strażników przyrody, przemierzyliśmy park wzdłuż i wszerz i? Nie widzieliśmy żadnego słonia. Za to byliśmy w Zambii, którędy? Zieloną granicą. Czyli los jednak chciał, abym postawił nogę na zambijskiej ziemi. Dla mnie to był drogowskaz. Może dlatego w kolejnej podróży, już za tydzień planuję być między innymi w Zambii.

Ponownie w Gorącym Sercu Afryki

Kilka informacji praktycznych:

TERMIN:
6 kwietnia – 9 maja 2024 roku.

WIZY:
Malawi – od lutego 2024 roku Polacy podróżują do Malawi bez wizy.
Mozambik – nie ma stałej ceny, oficjalna w porcie Coube 10 dolarów za jednokrotną wizę miesięczną. Jako, że nie miałem drobnych zapłaciłem 65 dolarów.
Tanzania – na granicy, wiza jednokrotna ważna 90 dni za 50 dolarów.

SZCZEPIENIA:
Przy wylocie z Malawi oraz wjeździe z Malawi do Tanzanii zapytano mnie czy mam szczepienie przeciw żółtej febrze? Zalecane są podnadto dur brzuszny, WZW A, B i C, krztusieć, błonnica, tężec, polio. Gdzieniegdzie wpomina się również o cholerze oraz wścikliźnie.

LOTY:
W moim przypadku to anty budżetowa transakcja.
ETHIOPIAN ARLINES:
Bilet Bruksela – Lome – 400 euro
Pierwsze przebukowanie na bilet Bruksela – Johanesburg – 310 euro
Drugie przebukowanie na Frankfurt – Lilongwe – około 470 euro
Łączna cena biletu wyniosła prawie 1200 euro + 90 euro za transport hulajnogi (w pierwszą stroną). W trakcie powrotu udało mi się przetransportować hulajnogę bezpłatnie w ramach limitu bagażowego.

PARKI NARODOWE:
Kasungu Nathional Park (Malawi) – wstęp na 24 godziny – 10 USD, nocleg w domu na terenie parku ze śniadaniem – 35 USD, piesze safari, 2 godziny – 10 USD.
Kitulo Nathional Park (Tanzania) – wstęp na 8 godzin + opłata za pieszą trasę – 65 USD. W obszarze parku nie ma noclegów w otulinie znajdują się liczne obiekty noclegowe w cenie za około 15 USD – pokój, prąd, ciepła woda oraz inne wygody.

BUDŻET:
Przy własnym transporcie i częściowych noclegach w namiocie wyniósł około 15-20 dolarów na dzień.
Budżet nie obejmuje opisanych kosztów wiz, parków narodowych oraz biletów lotniczych. Ponadto zwiększył się o koszt dojazdu koleją z rejonu północno- zachodniej Polski do Frankfurtu nad Menem.
Ceny praktyczne wymienie w poście poniżej relacji w razie pytań służe na pomocą na priva, chat, telefonicznie…

NAZWA JEZIORA:
Nazwa „Jezioro Niasa” pochodzi z grupy języków bantu, do których należy jeden z urzędowych języków Malawi – czewa, cziczewa. Określenie było używane w czasach przed kolonialnych. Po podziale Afryki zbiornik wodny bywa nazywany Jeziorem Malawi, ponieważ większość wód należy do tego kraju. Tanzania nie posiada żadnych wód terytorialnych, jedynie linie brzegową. Mozambik posiada w granicach kraju fragment jeziora. Ze względu na zaszłości historyczne oraz minioną groźbę konfliktu pomiędzy Tanzanią a Malawi o wody jeziora, bezpieczniej lub po prostu bardziej fair jest używać nazwy Jezioro Niasa, aniżeli Jezioro Malawi.

POSŁOWIE
Wróciłem do domu sporo chudszy, opalony i szczęśliwy. Chciałbym podzielić się z Wami relacją z podróży, która za długo zagości w moim sercu, głównie dzięki przydrożnym spotkaniom z fantastycznymi ludźmi. Prawdę mówiąc, chciałbym zostać w takiej Afryce na dłużej, miłej, przyjemnej, przygodowej.

CENY W MALAWI. MUZUNGU NA HULAJNODZE, stan na kwiecień i maj 2024 roku.

Noclegi w lokalnych loudge od 20 do 200 złotych (standardowo było to około 35-44 złotych). Warunki z reguły przyzwoite, niejednokrotnie śniadanie wliczone w cenę. Jeżeli ktoś będzie się wybierał poproszę o prica, mogę polecić coś sprawdzonego.

Kurs wymiany walutyoficjalnie coś około 1850 kwacha za 1 USD, na lotnisku w Lilingwe nico gorzej coś około 1750-1800 kwacha za USD, na czarnym rynku cena 2000 kwacha za 1 USD.

  • woda 0,5 l – 1,3 zł
  • miód 0,5 litra – 9 zł
  • obiad w niezłej retauracji poza stolicą, np. frytki, sok oraz ryba – 15 zł
  • piwo lokalne w barze – 4 zł
  • coca-cola w sklepie, 0,5-0,6 l – 2,2 zł
  • pomidory polne 2kg – 4 zł
  • banany 1 kg – 1,5 zł
  • jogurt smakowy – 1,5 zł
  • napój lokalny o smaku ananasowym 0,5 l – 2 zł
  • karta SIM do internetu o transferze do 20 MB i miesiącu ważności – 35 zł
  • orzeszki solone, 200 g – 3,5 zł
  • bataty smażone oraz surówka przy ulicy – niecałe 1 zł
  • pierogi a`la ruskie przy ulicy około 40 gr za sztukę
  • pączki, najczęściej twarde przy ulicy około 30-40 gr za sztukę
  • piwo bezalkoholowe 0,5 litra – 2 zł
  • obiad bezmiesny w lokalnej knajpie na wiosce – od 5 zł do 10 zł
  • obiad w dobrej restauaracji w Lilingwe z napojem – od 20 zł
  • paczka papierosów loklnych -2,5 zł
  • paczka papierosów znanych marek zagranicznych – ponad 8 zł
  • drewniany magnes na lodówkę – 4 zł
  • dobrej jakości lokalna kawa arabica w markecie za 1 kg – 40 zł
  • kawa capuchinno w restauracji „zachodniej” w Lilongwe – 8 zł
  • koszulka „znanaej marki” – od 40 zł
  • pasek znanej marki, skórzany – od 12 zł

Z transportu płatnego w Malawi nie korzystałem.

CENY W TANZANI. MUZUNGU NA HULAJNODZE, stan na kwiecień i maj 2024 roku.

Noclegi spałem w relatywnie niezłej klasy noclegach, chodź unikałem tych wyglądających ekskluzywnie
Noclegi w sensownych lokalach (wygodłe łóżko, moskitiera, limitowana ciepła woda) – od 40 złotych (ze śniadaniem) i z reguły było to 40 zł w Songe z ciekawości zapytałem o cenę noclegu w hotelu 4 gwizdki – 220 złotych.

  • łódka rybacka z Mamba Bay do Coube (Mozambik) – 85 złotych + 40 złotych za rozładunek i załadunek bagażu (nie dało się zrezygnować z tego wydatku),
  • ubranie piłkarskie adidas kadr Tanzani – 38 zł
  • koszulka znanej marki „Lacoste”, „Gucci” – w zależności od umiejętności targowania od 15 do 40 zł
  • pajda domowego chleba – 1 zł
  • kawałek arbuza, lub kilka kawałków ananasa przy ulicy – 1 zł
  • szaszłyk przy ulicy za sztukę – 2 zł
  • ryba po indyjsku z frytkai i surówką i sokiem wyciskanym w restauracji w Mbeya – 40 zł
  • paczka ciastek kruchych lokalnych – 1 zł
  • paczka ciastek lokalnych z nadzieniem – 4 zł
  • kiść bananów – 4 zł
  • Pepsi 0,6 l – 2 zł
  • woda 1,5 l -od 2 do 4 zł
  • obiad przydróży trzy mini rybki a`la ukleja, ryż i surówka – 6 zł
  • kawałek ryby smażonej przy ulicy, 1 dzwonek – 6 zł
  • obiad przy ulicy bezmięsny (szpinak, ryż) – 4 zł

Kurs wymiany waluty 1 USD około 2500 tańzańskich szylingów, kurs czarnego rynku wynosi około 2700 szylingów za dolara. Nie radzę wymieniać na czarnym rynku, jeśli już należy być ostrożnym.

Koszt tanzańskiej wizy na granicy – 50 USD

Po tym jak w porze deszczowej zmokła moja międzynarodowa książeczka szczepień musiałem kupić nową za którą płaciłem aż 50 USD z drugą dawką szczepienia na febrę.

CENY W MOZAMBIKU. MUZUNGU NA HULAJNODZE, stan na kwiecień i maj 2024 roku.

Kurs wymiany, wymieniałem jedynie na czarnym rynku to znaczy w miejscu gdzie dokonuje się mikropłatności telefonem, itp. Kurs za 100 USD – 6500 nowych meticashi

– capuchino w portugalskiej knajpie w mieście Lichinga – 11 zł
– ciastko w tej knajpie (jak powyżej) – 6 zł
– Coca-cola puszka 0,33 l – 3 zł
– Hamburger z frytkami przy ulicy – 17 zł
– 1/4 kurczaka z sałatką w barze – 16 zł
– sok 1 l – 7 zł
– woda 1,5 l – 4,5 zł
– pączek ciepły, sprzedawany przez dzieci na bazarze za sztukę – 80 gr
– napój winogronowy lokalny 0,33 l – 3 zł
– paczka lokalnych ciastek – 3 zł

Noclegi – dość ciężki temat w północnym Mozambiku, warunki bytowe są kiepskie a ceny wysokie w miare przyzwoity nocleg w Lichinga kosztował 140 zł w Metangula w hotelu 400 zł, oczywiście są przybytki za 40 zł, ale szczerze lepiej spać w namiocie, toalety są z górkąodchodów ludzkich, wody nie było, podobnie moskitiery, pościel brudna…Afryka

Nagrodą za trudy podróży okazały się wyłaniające z wody hipopotamy.
Malownicze krajobrazy w czasie drogi wokół Jeziora Niasa
Niezidentyfikowana, jednak bardzo ilustracyjna według mnie budowla.

Dodaj komentarz