Niewielki archipelag Sokotra otoczony jest niebem baśni, mitów i opowieści. Legenda głosi, że wyspy były ojczyzną Feniksa, ognistego ptaka o złotym upierzeniu, purpurowej grzywie i ostrych jak brzytwy szponach. Miały tu mieszkać również ośmiornice i krwiożercze smoki, które polowały na słonie i uwielbiały wypijać jednym duszkiem krew zwierząt. Pewnego razu umierający, pozbawiony krwi słoń przygniótł swym ciałem oprawcę. Smok miał w sobie tak dużo krwi, że jego brzuch pękł pod ciężarem słonia. Wydostająca się z niego ciecz zmieniła kolor ziemi na wyspie i porosła się dziwnymi drzewami – krwi smoczej oraz butelkowymi, które są symbolem dzisiejszej Sokotry.
Drzewa krwi smoczej – symbol Sokotry.
Ale dziwolągi? Róża pustyni czyli drzewa butelkowe 🙂
Kiedy wyginęły już smoki, mamuty i Feniks na wyspę zaczęły dopływać pierwsi Arabowie. Sprowadzili na Sokotrę wielbłądy, kozy i kury. Wybudowali meczet i żyli głównie z rybołówstwa i przerobu żywicy drzew smoczej krwi na kadzidła. Ich spokojny tryb życia był został przerwany, kiedy portugalskie i hiszpańskie galeony zaczęły pływać regularnie do Indii. Sokora stała się bowiem ważnym portem przystankowym Europejczyków. Nawet załoga jednego ze statków została na stałe na wyspie w celu kolonizacji Sokotry. Nieprzyzwyczajeni do tropikalnego klimatu iberyjscy żołnierze, nękani byli przez egzotyczne choroby i dolegliwości. Beduini nie chętnie im pomagali w obawie przed kolonizatorem. Wkrótce wszyscy zginęli. W międzyczasie na Sokotrę dotarło kilka przyjaznych Beduinom jemeńskich łodzi, dostarczając narzędzia do wydobywania żywicy i patroszenia ryb. Sokotryjczycy tak pokochali Jemeńczyków, że postanowili przyłączyć się do Jemenu, którego częścią są po dzisiejszy dzień.
Arabowie przywieźli na wyspę wszędobylskie kozy, kury i wielbłądy.
Ta tajemnicza wyspa od lat wyznaczała horyzont moich podróżniczych marzeń… Cementowa łajba osiadał na redzie a po mnie i resztę załogi na niewielkich ratunkowych łodziach przypłynęli pogranicznicy. Najpierw po linie musiałem spuścić plecak, hulajnogę i Krysię a następnie samemu zejść po drabince. O ile ja na drabince byłem zwinny niczym małpa to hulajnoga skąpała się w morskiej, słonej wodzie. Po krótkiej odprawie paszportowej nie tracąc czasu udałem się na spotkanie ze smoczymi i butelkowymi drzewami. Poruszając się po wsypie miałem wrażenie, że przeniosłem się na inną planetę. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że było to najdziwniejsze miejsce jakie widziałem w swoim dotychczasowym podróżniczym życiu. Spójrzcie sami? 🙂
Wieczorem ulokowałem się w jedynym działającym hotelu w Hadibu (cena 10$ za dobę). Następnego dnia zanim wyruszyłem na spotkanie z kolejnymi przyrodniczymi dziwolągami, odbyłem krótki spacer po mieście, kupując butelkę ponoć najczystszego miodu na świecie (1kg = 25$).
W kolejnym wpisie (nie wiem kiedy on będzie znając moją częstotliwość) opowiem Wam o ludziach i przygodach jakie spotkały mnie na Smoczej Wyspie 🙂 Pozostańcie z Hulaj Krysiu 🙂