Smocza Wyspa była horyzontem moich podróżniczych marzeń.
Odkąd, chyba trochę przypadkowo, przeglądając atlas świata, dowiedziałem się o istnieniu Smoczej Wyspy, stała się ona moim największym marzeniem. Sokotra każdego dnia, wyznaczała horyzont podróżniczych pragnień. Łyżkę dziegciu dodawało jej położenie, przynależy do Jemenu, kraju w którym od trzech lat toczy się krwawa wojna, ponadto znajduje się
w sąsiedztwie niebezpiecznych, opanowanych przez piratów, wód morskich Somalii. Jednak mimo to wiedziałem, że potrzebuję się tam udać aby zobaczyć na własne oczy endemiczne smocze i butelkowe drzewa. Spotkać się z mieszkańcami, napić słodkiej arabskiej herbaty z dodatkiem kardamonu oraz przeprowadzić lekcję przyrody w jemeńskiej szkole podstawowej. Wiedziałem również, że w Krainie Baśni Tysiące i Jednej Nocy, w towarzystwie pluszowego misia – Krysi oraz wiernej, wysłużonej przyjaciółki hulajnogi nic złego nie mogło mi się stać. Nie myliłem się, zdobyłem Sokotrę, wróciłem do domu cały, zdrowy i naprawdę szczęśliwy.
Po kilku nieudanych próbach dostania się na wyspę, w końcu odwiedziłem to zapierające dech w piersiach, nieziemskie miejsce. Nigdy jednak, nie przyszło by mi do głowy, że dopłynę tam niewielką łodzią towarową, transportującą cement. Posłuchajcie jak to się stało?
W styczniu zapisałem się na zorganizowaną wycieczkę ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich do Jemenu. Nie byłem najszczęśliwszy stając się członkiem turystycznej grupy (nie przepadam za turystami). Co więcej zapłaciłem krocie za rzekome cztery dni pobytu na Sokotrze, ale w tamtym czasie ten sposób był jedynym znanym mi, dzięki któremu mogłem zdobyć wyspę. Wycieczka nie doszła do skutku, ponieważ w dzień naszego odlotu, arabska koalicja, będąca stroną konfliktu w Jemenie zablokowała wynajęty przez nas samolot czarterowy. Na nic zdały się prośby i błagania, telefony szejka z Dubaju (uczestnika wyprawy) również nic nie wskórały. Nie poleciałem, tracąc sporo czasu i pieniędzy. Nie żałowałem, wiedziałem, że niedostępne miejsca zawsze powiązane są z dozą podróżniczego ryzyka. Wiedziałem również, że niedługo czeka mnie kolejna przygoda.
Dzięki nieudanej wyprawie poznałem Yahayę, sympatycznego Jemeńczyka, który pomógł mi dostać się na wyspę. Yahaya pochodził
z Sokotry, kiedyś był przewodnikiem na wyspie, ale od czasu, kiedy na próżno szukać na niej turystów wprowadził się do Sułtanatu Omanu. Uciekając przed głodem i wojną w Jemenie. Pracuje jako kierowca, od czasu do czasu pomaga szalonym podróżnikom, takim jak ja dopłynąć na Sokotrę. To on początkowo pomógł mi zdobyć wizę do Jemenu oraz dostać się do załogi łajby cementowej. Umówiłem się, że przybędę w sobotę rano do Salalah (Oman), ponieważ przewidywał, że łódka może odpłynąć w niedzielę. Nie mylił się, łódka odpłynęła w niedzielę, ale za dwa tygodnie. Czekałem cierpliwie w Salalah, szmat czasu, za dnia przede wszystkim jeżdżąc po okolicznych wioskach hulajnogą, wieczorami paląc sziszę i zajadając fantastyczne falafele. Nie byłem sam, razem ze mną na łódkę czekała węgierska podróżniczka Ildiko (zwariowana kobieta, która odwiedziła dotychczas wszystkie kraje świata poza Arabią Saudyjską oraz Jemenem). Pewnego razu aby umilić sobie długi czas oczekiwania oraz uciec od zgiełku miasta Salalah, wybraliśmy się razem autostopem na granicę. Podczas jazdy Węgierka próbowała mi wmówić, że na pewno bałbym się przekroczyć lądową granicę między Omanem
i Jemenem oraz wypić w pierwszej wiosce filiżankę kawy. Miała rację, bałem się i to bardzo.
W kraju panuje krwawa wojna, epidemia cholery, głód i ubóstwo. Ale nie mogłem dać po sobie poznać w końcu jestem dumnym przedstawicielem silnej męskiej płci. Dlatego oddając się fantazji przekroczyłem granicę Omanu i będąc w trakcie marszu do Jemenu, szczęśliwie zadzwonił Yahaya. Był bardzo zły, że wywinąłem psikusa jadąc w ogóle na granicę, jednak w porę mnie zatrzymał strasząc, utratą wizy. Miałem przecież jednokrotną wizę do Jemenu i jeśli przekroczyłbym granicę kontynentalną, utraciłbym wizę i możliwość wjazdu na wyspę. Argument do mnie przemówił, zawróciłem z Omanu do Omanu.
Za dnia odwiedzałem hulajnogą okoliczne wioski, spotykając stada wielbłądów…
…czasem były to rekiny.
…ale najczęściej wielbłądy.
W końcu doczekałem się dnia startu łajby. Długi czas oczekiwania spowodowany był beznadziejną sytuacją polityczną w Jemenie – waluta (riali) spadała na łeb na szyję a arabska koalicja w dodatku zamknęła wszystkie porty wodne, lądowe i granice państwa.
Łajba pełna szarego spoiwa gotowa do rejsu.
W niedzielę rano ja i Ildiko stawiliśmy się w porcie morskim w Raysut. Czekaliśmy jeszcze kolejne szczęść godzin na załadowanie łódki cementem, załatwienie papierów migracyjnychi poprawę kondycji wody. Po kilku godzinach zabuczała syrena okrętowa i indyjska kapitan Mobajn, dał sygnał do startu. Wyruszyliśmy w trwający 47-godzin rejs cementową łódką, przez Ocean Indyjski ku brzegom Smoczej Wyspy. W załodze było dziesięciu Hindusów, dwóch naukowców – pracowników UNESCO, węgierska podróżniczka, hulajnoga, Krysia, karaluchy, szczury, kury, jedna koza i ja. Moi przyjaciele doskonale znosili rejs, jednak ja wcale nie czułem się dobrze. Bujało mną nieustanie w górę i w dół. Myślałem, że rozłożenie hamaka załatwi sprawę, ale myliłem się statek bujał do góry i w dół a hamaku na prawo i lewo. Po pierwszych dwóch godzinach spędzonych na leżąco, czułem się jak po dużej ilości wypitego alkoholu. Podczas rejsu, grałem w kary, kości, czytałem podróżnicze ksiązki i przede wszystkim odpoczywałem, nie robiąc nic. Widziałem po drodze kilka żółwi morskich, kraby, rekiny, delfiny i złowiliśmy trzy duże tuńczyki. Wyzwaniem było skorzystanie z wiszącej na sznurkach prymitywnej toalety.
Załogę stanowili: hindusi, naukowcy-pracownicy UNESCO, węgierska podróżniczka, hulajnoga, Krysia, ja, szczury, kury, karaluchy i jedna koza.
Hindusko-polska załoga naszego statku.
Krysia i hulajnoga doskonale znosili rejs, zwiedzając pokład statku…
…ze mną było znacznie gorzej, hamak bujał na lewo i prawo a statek w górę i w dół.
Wyzwaniem było skorzystanie z „królewskiej” podwieszanej toalety.
Po prawie dwóch dobach na łódce zobaczyłem ogromną paskową wydmę był to pierwszy zapamiętany przeze mnie widok Smoczej Wyspy. Do teraz mam go w głowie, ponieważ ta ogromna góra piachu rozpoczęła przygodę mojego życia.
Ogromna piaskowa wydma to znak moich największych podróżniczych marzeń. Dotarłem na Smoczą Wyspę. Hurrrrrraa !!!
Krótkie informacje praktyczne:
- cena łajby zależy od humoru kapitana i znajomości języka hinduskiego w moim przypadku było to 100$ w jedną stronę z pełnym wyżywieniem.
- wiza na Sokotrę wraz z pośrednictwem kosztowała 100$ (ważność do 30 dni).
Zazdroszcze wyprawy. Kiedys i ja tam mam nadzieje postawic stope 🙂